To nie nagła szczerość, ani artystyczna wolta. Żadne fundamenty się nie zatrzęsły. W końcu sam Werner Herzog mawiał, że odczuwa pewną niewygodę, gdy nazywa się go dokumentalistą. Sceny w filmach zdarzało mu się reżyserować, a kłamstwo i manipulację uznawał za narzędzia – ich użycie służy sugestywniejszemu ukazaniu prawdy.
Dziś reżyserzy mniej przeżywają rozterkę etyczną, bo stoi przed nimi dużo większe wyzwanie: jak opisać rzeczywistość, która stała się tworem tak bardzo indywidualnym dla każdego człowieka i tak mało wspólnym dla całej ludzkości? Jak opisać bohatera żyjącego w kilku wymiarach równocześnie? Jak wejść do głowy kogoś funkcjonującego w innym, sobie tylko znanym, świecie? I wreszcie: jakiej fikcji użyć, aby pokazać prawdę?
Odwieczny i pewnie nierozstrzygalny dylemat, gdzie leżą granice filmu dokumentalnego, a gdzie zaczyna się przestrzeń fabuły, twórcy obalają dziś konwencję kina non-fiction – i kręcą filmy daleko wykorzystujące kreację celem lepszego przeniknięcia rzeczywistości. Rzeczywistość stała się przecież nieznośna bez fikcji. Nie sposób przyjmować ją w całej okazałości i przeżyć z należytą intensywnością. Nie można jej do końca zrozumieć. Nie da się nad nią zapanować. Trzeba od niej uciekać. Choćby na chwilę, aby złapać oddech lub na dłużej, aby zyskać dystans, czy wreszcie zamieszkać w niej całkowicie – jak czyni to chyba nie do końca świadomie Djalal, bohater filmu Alby Sotorry Game over.
Wojna światów
Djalal od dziecka chciał być żołnierzem. Zebrał wojskowy ekwipunek, arsenał broni i zestaw żołnierskich mundurów, które czasem zakłada. Z karabinem w dłoni, z wojennym kamuflażem na twarzy zaczaja się na niewidzialnego wroga. Jest w przydomowym lesie, ale jego umysł wiecznie jest na wojnie. Wie, jak ona wygląda, bo obejrzał wszystkie filmy z Chuckiem Norrisem, Jean-Claude’em van Damme’em i Dolphem Lundgrenem.
Filmiki nagrywane przez jego dziewczynę z zainscenizowanych „akcji” mają w internecie rzesze fanów. Sława w połączeniu z pasją popycha Djalala do spełnienia największego marzenia: wyjazdu do Afganistanu. Gdy był w domu, jego umysł cały czas tkwił na wojnie, a teraz, gdy wreszcie na niej wylądował, zachowuje się jakby wciąż bawił się w przydomowym ogródku. Djalal nadaje sobie pseudonim „Niszczyciel”. Filmuje wszystko dookoła i komentuje z przejęciem swoje bohaterskie czyny. Gdy – bynajmniej nie w glorii – wraca do domu, okazuje się, że bohaterem potrafi być wyłącznie pozując do profilowego zdjęcia. Z trudnej sytuacji zna tylko jedno wyjście: zabawę w wyimaginowaną wojnę, która pozwala mu uciec z pola prawdziwej, życiowej walki.
Pocztówki znad krawędzi
Ester Gould w Dziwnym romansie z własnym ego pokazuje bolesne doświadczenia rodzinne. Zaczyna od dzieciństwa, spędzonego w zachwycie dla starszej siostry Rowan, którą cechowała śmiałość, pewność siebie i przekonanie, że będzie mieć świat u swych stóp. Gdy Rowan dorosła wyjechała z rodzinnego miasta na podbój Londynu. Ester, którą teraz dzieli od siostry kilkaset kilometrów, z daleka poznaje Rowan lepiej niż wtedy, gdy mieszkały w jednym pokoju. I uświadamia sobie, że w rzeczywistości podziwiała osobę, która nigdy nie istniała.
Choć film opowiada o Rowan, to portretuje coś znacznie więcej. Ester żyje w wytworzonym przez siebie świecie, nieświadomie biorąc go za rzeczywistość, ale ona także zawierza fantazji. O Rowan opowiada głównie z perspektywy wspomnień z dzieciństwa, sugerując się wyobrażeniem na jej temat, ufa mu i skutkiem tego traci czujność oraz dystans. Nie zauważa w siostrze zmian, a potem, gdy ona wyjeżdża, zawierza jej wizji rzeczywistości, opisywanej w listach jako „pełną imprez i otoczoną przyjaciółmi”.
Film staje się poruszającą konfrontacją ze zwodniczą siłą wyobraźni i pamięci – pamiętnikiem reżyserki, rozliczającej się z własnym wyobrażeniem wydarzeń, których nie mogła być świadkiem. I jeśli Dziwny romans z własnym ego dowodzi, jak bardzo nie znamy ludzi żyjących obok nas, to W stanie zawieszenia Antoine’a Vivianiego zadaje pytanie, czy jest ktoś, kto może znać nas lepiej niż my sami.
Czyn wyprzedzi myśl
Odpowiedź brzmi: nasz komputer. Pozostają w nim ślady każdego ruchu i kliknięcia. Tajemnice, osobiste powiązania, plany, myśli wypowiedziane głośno lub zatajone w ciszy. Paradoksalnie, najwięcej prawdy o nas zostaje w sieci, choć tak często używamy jej, aby prawdziwe „ja” ukryć lub wykreować.
W filmie Vivianiego internet, który zbiera coraz bardziej szczegółowe informacje, staje się pamięcią ludzkości. Tak samo niedoskonałą, mieszającą ze sobą fakty i mającą dziury jak pamięć jednostki. Z drugiej strony, ten sam internet potrafi wyprzedzić nasze myśli, rozbudzić instynkty i pragnienia, o których istnieniu nawet nie wiemy. Wirtualna rzeczywistość zaczyna coraz bardziej tworzyć nas samych.
Czy z tej drogi można uciec, wyzwolić się z dyktatu internetu? Biorący udział w eksperymencie Paul na sześć miesięcy odciął się od sieci i wciąż nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć. Czuje się zrelaksowany, jest czujniejszy, przeżywa stan – jak mówi – bliski nieprzerwanej medytacji. Zauważa, że wszyscy chodzą z głowami zwieszonymi nad telefonami, ale dostrzega to, że nie może sprawdzić w internecie kierunku, w którym zmierza. Nie wie, czy łatwiej się zgubić będąc w sieci czy poza nią. Siedząc przed komputerem można żyć w wielu wymiarach – jakby było się na świecie z tysiąc lat – a jednocześnie nie doświadczyć żadnego z nich. Można sprawdzać w dowolnej chwili każdą informację i jednocześnie czuć przytłoczenie nadmiarem kolejnych przekierowań. Można mieć poczucie całkowitej wolności, znajdując się w pułapce albo – zgodnie z tytułem – w stanie zawieszenia: ni to w niebie, ni w piekle.
Pod moją nieobecność
Po drugiej stronie Roberto Minerviniego na pierwszy rzut oka nie wygląda na kontynuację W stanie zawieszenia, ale w podświadomy sposób tak się dzieje. Pokazuje świat kompletnie inny, a mimo to zawieszony w podobnym dylemacie: ni to w niebie, ni w piekle. Albo raczej zarazem w jednym i drugim – zależy z której strony patrzymy.
Mike i Lisa są przekonani, że żyją w niebie, na co wpływ ma heroina. Wokół szumi las, strumień dźwięcznie dzwoni, szczęście unosi się w powietrzu – Luizjana to piękne strony. Przyjmują reżysera z otwartością, pozwalają mu podejść blisko. Minervini od szerokich kadrów filmowanych z oddali woli zbliżenia na nagie niedoskonałe ciała bohaterów, ich ponurą codzienność, najintymniejsze momenty. Towarzyszy im we wszystkim: we wspólnych kąpielach i gdy się kochają. Dopiero gdy ich opuści, otwartość jego bohaterów nabierze innego znaczenia.
Minervini składa portret żyjących w tym rejonie ludzi wyłącznie z najbardziej radykalnych i podniosłych momentów ich codzienności. Spędził z nimi wystarczająco dużo czasu, aby wiedzieć, że próba ujęcia ich w spójną całość albo potraktowania ogólnie jest niemożliwa do realizacji. Kolekcjonuje impresje z surrealistycznego miejsca, którego mieszkańcy pod maską obnażania się próbują ukryć własną rozpaczliwość. Myślą, że jeśli dopuszczą reżysera w każdy obszar swojego życia, staną się panami swojego losu. Tymczasem Minervini płynie z nurtem tej dzikiej rzeczywistości i przygląda się jej, nieskrępowanej jego spojrzeniem. Podpatruje świat, samemu pozostając dla niego niewidzialnym.
Zmarły dwa lata temu Michael Glawogger mówił, że nie ma czegoś takiego jak rzeczywistość. „Albo inaczej: to ja, jako reżyser, wybieram czym jest rzeczywistość” – precyzował. Bohaterowie powyższych filmów też dokonali takiego wyboru lub po prostu oswoili się z wyborem, którego los dokonał za nich, uznając go za swoją własną decyzję. Nawet świadomość braku kontroli nad światem nie pomaga im go okiełznać. Nadal pozostaje on nieobliczalny, pełen sprzeczności i zgodny z ideami Jeana Baudrillarda, który twierdził, że ktokolwiek bierze się za relacjonowanie rzeczywistości powinien trzymać się zasady, żeby „zwracać” świat widowni w takim kształcie, w jakim go otrzymał, ale w miarę możliwości nieco bardziej niepojętym i skomplikowanym.
Urszula Lipińska – dziennikarka filmowa. Publikuje w „FilmPro”, „Ekranach”, „Kinie”. W 2015 roku założyła stronę internetową SPARK Magazine, poświęconą tematyce arthousów, kinu eksperymentalnemu i dokumentalnemu.